/WARTO – NIE WARTO/: PODSUMOWANIE LUTEGO

Luty był miesiącem muzycznie interesującym, przyniósł również WIELE nie mniej interesujących zapowiedzi na dalszą część roku. Przyjrzyjmy się krótko rzeczom nowym i fajnym, starym i fajnym, a także tym nowym i niefajnym:


WARTO:

1.     CRIMER „Leave Me Baby” (Muve Recordings)
Alexander Frei, mimo młodego wieku, po uszy siedzi w kiczowatych brzmieniach lat 80. i próbuje dostosować je do obecnych wymogów estetycznych. Mission Impossible, chciałoby się rzec, prawda? A jednak to właśnie ta pozorna cukierkowość i popowa tandetność, która wyróżnia muzykę
Szwajcara z całych rzędów innych dziwnych albumów, sprawia, że „Leave Me Baby” słucha się naprawdę przyjemnie. Oczywiście, niektóre utwory brzmią nieco zabawnie, ale właśnie o tę bezpretensjonalną zabawę chodzi, prawda?






2.     WINDHAND/ SATAN’S SATYRS „Split” (Relapse Records)

Już o tym mówiłam I pisałam, nawet nie raz. Powiem jednak znowu: dobre to jest. I to bardzo dobre. Jeżeli lubicie mroczne, upiorne, „wiedźmińskie” domowo-stonerowe wycieczki, hipnotyczne propozycje od Windhand na pewno przypadną Wam do gustu. Jeśli z kolei lubicie od czasu do czasu pozwolić sobie na dawkę rozrywki, punkujący Satan’s Satyrs również spełnią Wasza nawet najbardziej wygórowane oczekiwania.








3.     NECROPHOBIC „Mark of the Necrogram” (Napalm Records)

Nie myślałam, że ta płyta tak mi się spodoba. A spodobała. Jest wszystko to, czego od mile brzmiącego i w ucho wpadającego black metalu można by się spodziewać. Od początku aż do ostatnich dźwięków „Mark of the Necrogram” uderza melodiami, pomysłem i ciężarem.
Jeżeli lubicie limitowane boxy płyt różnorakich, możecie również zapolować na edycję „Mark of the Necrogram” z naszywką, wisiorem i pocztówkami.








4.     THY ANTICHRIST „Wrath of the Beast” (Napalm Records)

Kiedy usłyszałam “Metal to the Bone” zadrżałam w obawie o losy tego albumu. Dla niezaznajomionych w temacie – utwór nie jest za dobry. A jeszcze gorszy jest tekst. Na szczęście jednak pozostałe kawałki, takie jak przekuty w teledysk „The Great Beast” pokazują, że Thy Antichrist nie zszedł zbytnio z muzycznej ścieżki, którą kroczył przez 20 lat. Nowy album co prawda nie przebił rewelacyjnych „Wicked Testimonies”, jest jednak solidnym posążkiem w dyskografii zespołu, która, miejmy nadzieję, będzie się teraz powiększać w nieco szybszym tempie.






5.Árstíðir „Hvel” (Re-Issue, Season of Mist)


Magia. Tak w jednym słowie opisać można to wznowienie albumu islandzkiego zespołu. Ale tym razem nie czarna magia, jak w przypadku Windhand, ale magia natury i spokoju. Trochę pretensjonalnie to zabrzmiało. Mimo wszystko jednak dobrze oddaje ducha brzmienia ÁRSTÍÐIR, które łączy w sobie rozmach Sólstafir z elegancją Sigur Rós, nie nudząc przy tym słuchacza.









NIE WARTO:

1.     HARAKIRI FOR THE SKY „Arson” (Art of Propaganda)


To już drugi (po Tribulation i Watain) przypadek w tym roku, kiedy powszechnie chwalona płyta nie zyskuje mojego entuzjazmu. Austriaków z HFTS wyhaczyłam około 2012, po wydaniu przez nich debiutanckiego albumu i byłam ciekawa, co z tego wyrośnie. „Aokigahara” była w porządku, z kolei wydanie „III: Trauma” jakoś mi umknęło. I oto wróciłam do „Arson”, nie wiedząc, na co liczyć. I dobrze, bo mogłam się tylko zawieść. Na nowej płycie zespołu może i jest ogień, ale nie ma serca. Mimo przekonujących „Stillborn” czy „Heroin Waltz” całość wypada raczej mdło.



STARE I FAJNE:


BEASTMILK „Climax” (Magic Bullet Records, 2013)


Beastmilk to jedyny dobry zespół, który znam dzięki mojej nastoletniej lekturze Teraz Rocka. „Climax” usłyszałam tuż po premierze pięć lat temu i… zapomniałam o nim. Kilka dni temu jednak do mojej playlisty na YouTube wkradło się „Genocidal Crush” i wspomnienia wróciły. Wspomnienia bardzo dobre, przypomniałam sobie bowiem, jak dobrymi zespołami są Beastmilk i Grave Pleasures. Finowie swoją muzykę nazywają „apokaliptycznym post punkiem”, co zwłaszcza w GP znajduje odzwierciedlenie. Beastmilk to już post punk (bez apokalipsy, albo przynajmniej – w mniejszych ilościach), ale za to jaki!



CZEKAM:

1.     MYLES KENNEDY “Year of the Tiger” (Napalm Records) 9 MARCA

Solowy album muzyka i wokalisty znanego przede wszystkim z występów ze Slashem czy Alter Bridge zapowiada się fantastycznie. Płyta jest bardzo osobista i błyskotliwa, a naprawdę dobre teksty zapakowano w świetne, choć może nieco niespodziewane muzyczne rozwiązania. Czekam, oj czekam.












2.     ALICE COOPER POP!ROCKS

Chyba każdy lunatyk pop kultury bądź słyszał o tych figurkach, bądź też sam ma ich kilka(dziesiąt). Postaci z filmów, książek czy komiksów i świata sportu w tym wydaniu cieszą się niesłabnącą popularnością, linia gwiazd świata muzyki dotychczas mijała się raczej z mim gustem muzycznym. A tu niespodzianka: w czerwcu ukaże się taka kieszonkowa wersja Alice Coopera – całkiem znośna, prawda?


Komentarze

Popularne posty