CHRIS HARMS (LORD OF THE LOST) - WYWIAD

Historie nie muszą być prawdziwe, żeby fascynowały
Moje zboczenie na punkcie niemieckiej muzyki powinno być wam bardzo dobrze znane. A jeżeli nie było, to już na pewno będzie. Między innymi dzięki mojemu w miarę świeżemu odkryciu- Lord Of The Lost. Zespołu, który w swoim brzmieniu zawrzeć potrafi zarówno melancholijne, gotyckie partie klawiszy, jak i ostre, niekiedy intensywnie metalowe, gitarowe riffy oraz wywołujący gęsią skórkę wokal. Na moje dosyć, przyznaję, poglądowe pytania, odpowiedział Chris „The Lord” Harms, czyli główny gardłowy napęd Lord Of The Lost. I tak oto rozpoczęliśmy tę wyjątkowo inteligentną rozmowę, która, mam nadzieję, zakotwiczy muzykę tej hamburskiej grupy gdzieś w odmętach świadomości czytelników.
Alicja Sułkowska: Witaj, Chris! Zacznijmy od Waszego nowego teledysku „Six Feet Underground”- mógł on być pewnym zaskoczeniem dla waszych fanów i nie tylko. Jesteście zadowoleni z efektu?
Chris Harms: Tak, bez wątpienia- wyszło to w 100% tak, jak to sobie wyobrażaliśmy, nie mieliśmy zamiaru przegapić takiej okazji. Do tej pory nie spotkaliśmy się z wieloma negatywnymi opiniami- poza tym, szczerze powiedziawszy, średnio nas interesują- hejterzy to po prostu hejterzy, nie ma się czym przejmować, oni po prostu muszą zrobić swoje.
Macie za sobą amerykańską trasę koncertową. Czy zgodzisz się, że granie tam jest dla europejskich zespołów kluczem do sukcesu?

Niekoniecznie. Owszem, granie w USA jest najtrudniejszą rzeczą dla europejskiej grupy muzycznej. W Stanach scena muzyczna jest wyjątkowo rozbudowana, nie interesują się więc szczególnie muzyką spoza swojego kontynentu. Na pewno znajdzie się tam kilku fanów takiej muzyki, którzy chcieliby sprowadzić do Ameryki swój ulubiony zespół, ale ogólnie zainteresowanie zachodnioeuropejską muzyczną nie jest tak duże jak w innych krajach, np. Rosji. Myślę, że w drugą stronę działa to podobnie- dla nieznanego zespołu ze Stanów kluczem do sukcesu jest granie w Europie, bo ludzie tam interesują się dużo bardziej amerykańską sceną muzyczną, szczególnie tą w większych miastach, jak Los Angeles czy Nowy Jork.
A gdybyś spróbował porównać amerykańską publiczność do europejskiej…
To dosyć trudne- gdy po raz pierwszy graliśmy w USA, byliśmy tak zachwyceni i przytłoczeni wszystkim dookoła, że każde porównanie byłoby nieprecyzyjne…
Graliście zarówno w dużych halach, jak i małych, bardzo undergroundowych klubach. Czy sposób waszego przygotowania do występu zależy od wielkości sceny?
Przygotowania wyglądają przeważnie tak samo- czasami mamy ze sobą po prostu więcej sprzętu, więc więcej czasu zajmuje jego rozkładanie, ale zawsze mamy ze sobą technicznych, którzy są praktycznie niezniszczalni. Osobiście lubię występy, podczas których udaje mi się zelektryzować publiczność- wtedy nie ma znaczenia, czy gramy dla 20 czy 20.000 osób.
Bardzo często występujecie na żywo, a tymczasem jest wiele zespołów, które na żywo nie występują wcale. Jak myślisz, co nimi kieruje?
Nie jestem po to, by osądzać innych, każdy ma swój powód. Ja również gram w innych zespołach i nie jesteśmy w stanie występować na żywo tak często, jak byśmy chcieli, głównie z powodu braku czasu.
Jesteście znudzeni graniem jakichś utworów?
Nie, na razie nie. Na przykład nie moglibyśmy zrezygnować z grania „Credo”- zespół może napisać swój „hymn” tylko raz.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że „Black Lolita” nie było pierwotnie utworem, który traktowalibyście do końca poważnie, tymczasem stał się on jedną z wizytówek Lord Of The Lost. Zdziwiony?
Najpopularniejszym albumem wszechczasów jest „Thriller” Michaela Jacksona, a tytułowy utwór nie był oparty na jakichś wstrząsających szczegółach biograficznych muzyka. Historie nie muszą być prawdziwe, żeby fascynowały.
Do momentu wydania „Die Tommorow”  rozwijaliście elektroniczne brzmienie, później natomiast poszliście bardziej w stronę ostrzejszego grania. Zgodzisz się z tym?

To prawda, uwielbiamy zmiany. Już zawsze będziemy brzmieli inaczej na każdym kolejnym albumie.
Gdzie leży granica pomiędzy typowo gotyckim graniem a tym rockowym i metalowym?
Przeważnie nie bawię się w szufladkowanie- to po prostu słowa. Nie warto myśleć tak o muzyce, bo otrzymamy tylko puste słowa. Dobry utwór to dobry utwór- to powinno być najważniejsze.
Także na „From The Flame Into The Fire” nie znajdzie się takiej ilości gotyckich elementów, co na poprzednich płytach. Garedowi nie było smutno, że nie miał okazji się wykazać?

Spróbuj przeczytać co nieco o tej płycie, a zdziwisz się, jak dużo zrobił na niej Gared (śmiech). Poza tym, nie próbujemy przekuwać własnych ambicji w poszczególne partie instrumentów. Wszystko zależy od tego, czego potrzebuje dany utwór, nie od tego, kto jak bardzo ma zamiar się popisać swoimi niesamowitymi umiejętnościami.
W jakim sensie Lord Of The Lost przeszło „z płomienia w ogień”?
Zobacz tylko, co stało się w ciągu ostatnich lat…Jest tego mnóstwo, to naprawdę niesamowite. „From Flame Into The Fire” to dokładnie to, co teraz czujemy.
Dzięki wsparciu Niny Jiers na „Holy F” przeszliście krok dalej niż większość zespołów nawiązujących to symfoniki z żeńskim wokalem. Co zyskał ten utwór dzięki kontrastowi między obydwoma wokalami?
W „Holy F” najważniejsza jest tematyka- chodzi o watykańską sprawę molestowania nieletnich. To utwór przeciwko władzy w rękach niewłaściwych ludzi. Utwór przeciwko ideologii katolickiej, przeciwko religijnemu zniewoleniu. Głos Niny był tutaj narzędziem mającym na celu przyniesienie pewnego rodzaju przedziwnego piękna do tego mrocznego utworu.Gdy słucha się tego utworu, czuć niemalże pozytywne emocje, chociaż tekst nie mógłby być bardziej ponury.
Jesteś multi-instrumentalistą grającym w kilku zespołach. Myślałeś kiedyś o założeniu solowego projektu?
Nie. Chociaż, uwierz, próbowałem (śmiech).
Zdecydowanie najbardziej specyficznym zespołem, w którym się udzielałeś, było The Pleasures. Co powiedziałbyś o tym zespole z perspektywy czasu?
Dla mnie wcale nie było to tak dziwne. Założyłem ten zespół, bo potrzebowałem wtedy więcej koloru i urozmaicenia w moim życiu. Jednak miłość do The Pleasures nie trwała wiecznie. Zaczęło mi w nim brakować pewnego rodzaju muzycznej głębi (…CZEGO J?!?-A.S.).
Słuchając (i oglądając) Harms & Kapelle, odniosłam wrażenie, że w pewnym sensie ulegliście wszechobecnej modzie na retro i vintage…

I bardzo słusznie. Zawsze dążę do tego, by rzeczy wyglądały tak, jak brzmią!
Jak radzisz sobie z łączeniem swojego mrocznego, scenicznego ego z twoim codziennym sposobem bycia?
Jeśli pracujesz w banku w garniturze i tego typu eleganckich ubraniach, musisz zostawić w domu swój prawdziwy charakter. W moim przypadku jest bardzo podobnie.
Kolejna sprawa- Gothic meets Klassik. Wiecie, że występowaliście  z polską orkiestrą z Zielonej Góry (śmiech) ?
Naprawdę? Szczerze powiedziawszy, decyzja nie zależała od nas, wyboru dokonał organizator festiwalu. Nie wiemy więc, dlaczego wybór padł akurat na tę orkiestrę.
Można też powiedzieć, że w krajach niemieckojęzycznych muzyka gotycka i jej pochodne przeżywają prawdziwy renesans. Jak myślisz, co jest tak intrygującego w niemieckim brzmieniu?
Wszystko przychodzi i odchodzi falami. Nawet gotyk i nowa fala (śmiech) (Taki żarcik- zabawa słowem „wave” A.S.).  Scena muzyczna i gatunki są bardzo mobilne, w wiecznym ruchu. Fajne rzeczy szybko stają się nudne, ale po kilku latach wracają już pod etykietką „retro”- gatunki przychodzą, gatunki odchodzą. Dlatego bardzo cieszę się, że Lord Of The Lost nigdy nie było płaskim, jednowymiarowym zespołem- dzięki temu mieliśmy spore pole do popisu i dobrej zabawy.
Czy możliwe jest, że zespoły muzyczne wywodzące się z Hamburga cechują się jakimś indywidualnym stylem?
Nie sądzę- scena muzyczna w Hamburgu nie różni się prawie niczym od tej w innych miastach, w których byłem.
Ostatnimi czasy wręcz roi się od zespołów grających podobnie do Lord Of The Lost- co wyróżnia was z tłumu?
Trudne pytanie. Powinnaś zadać je komuś mniej zaangażowanemu w sprawy zespołu niż ja. Jestem zbyt pochłonięty sprawami związanymi z zespołem, by zachować choć gram obiektywności.
Jak wpadłeś na pomysł przeprowadzania tzw. „Eye to Eye interviews” w TV Of The Lost (TV Of The Lost to kanał zespołu Chrisa na Youtube, gdzie regularnie możemy śledzić ich urocze wygłupy- A.S.)?
Nawet już nie pamiętam. Pewnie było z nim tak, jak z większością dobrych pomysłów- uderzył znienacka. I naprawdę zastanawiam się, dlaczego nikt nie wpadł na to wcześniej…
Jaki wzór tatuażu uważasz za najbardziej przereklamowany?
Jeżeli ktoś wybiera tatuaż i decyduje się „nosić” go do końca życia, nie może dokonać złego wyboru. Kiedy tatuaż ma jakąś wartość dla posiadacz, automatycznie staje się czymś jedynym i wyjątkowym.
I na koniec, jako, że jest to chyba twój pierwszy wywiad, jakiego udzielasz polskiemu czasopismu, 5 szybkich skojarzeń z moim krajem.
1.Fryderyk Chopin
2.Karol Wojtyła (w oryginale- KAROL MOTHERFUCKING WOJTYŁA- A.S.)
3.Pierogi
4.32 literowy alfabet
5.Ewa Sonnet
Dobra robota, myślę, że to wszystko- dzięki za wywiad i do zobaczenia wkrótce!
Dziękuję bardzo! (po polsku- A.S.)


Komentarze

Popularne posty