LEGACY OF EMPTINESS - WYWIAD

Kupowanie albumów „po okładkach” jest jeszcze bardziej kobiece niż malowanie rzęs z otwartymi ustami. Jednak w ten właśnie sposób po raz pierwszy zetknęłam się z debiutem norweskiego Legacy of Emptiness, płytą, której przez kilka dni nie mogłam przestać słuchać. Jest to krążek-kopalnia, na którym za każdym razem można odkryć coś nowego. Podobnym człowiekiem-kopalnią okazał się Eddie Risdal, gitarzysta i wokalista grupy. Zatem bierzcie i jedzcie z tego wszyscy.


Alicja Sułkowska: Witaj, Eddie! W kompozycjach pierwszego albumu szczególną rolę odgrywają klawisze- czasami brzmią niemal symfonicznie metalowo, czasami jak elementy muzyki klasycznej… Dlaczego zdecydowaliście się wykorzystywać ten instrument na taka skalę i czy łatwo jest tak komponować?
Eddie Risdal: Hej! Żeby odpowiedzieć na Twoje pytanie, musimy cofnąć się o 15 lat, kiedy razem z Kjell-Ivarem (bas-wokal) postanowiliśmy założyć zespół. Metalowe środowisko, w którym dorastaliśmy, prawie nie funkcjonowało, więc wiedzieliśmy mniej więcej, komu podoba się tego typu muzyka. Okazało się, że nie było ich wielu, a jeszcze mniej było osób, które potrafiły grać na jakimkolwiek instrumencie. Dlatego też przez większość czasu graliśmy po prostu dla zabawy i nagrywaliśmy próby na starym kaseciaku… Byliśmy pod dużym wpływem takich zespołów jak Ulver, Dissection, Darkthrone czy In Flames i graliśmy tak aż w 1998 dołączył do na Oyvind (klawisze). Wtedy zmieniliśmy nazwę zespołu na bardziej mroczną- „Permafrost”, ale gdy zdecydowaliśmy o udziale klawiszy w naszej muzyce, musieliśmy pomyśleć nad czymś innym. Nasza znajoma zaproponowała „Ancestral Legacy”, myślę, że to z któregoś kawałka Cradle of Filth. Wtedy wszystko zaczęło bardziej się krystalizować, a my skupiliśmy się na zespole. To było w miarę oczywiste, że klawisze od razu stały się ważne- właściwie odkąd dołączył Oyvind, powstał chyba tylko jeden utwór bez tych symfonicznych elementów. Wszystkie kawałki bazują na nim, dopiero na końcu ja i Kjell-Ivar dopinamy wszystko na ostatni guzik.
W takim razie, skoro tak lubicie tego typu klawiszowe plumkania, dlaczego nie nagracie typowej metalowej ballady? Zastanawialiście się kiedyś, jak by to brzmiało?
Pewnie udałoby nam się nagrać taki ckliwy kawałek, gdybyśmy spróbowali… Jednak przeważnie nie próbujemy stworzyć „tego” lub „tamtego”…Jak już powiedziałem, nasz klawiszowiec wynajdzie jakieś dobre motywy, potem my próbujemy połączyć to w całość- jakoś sprytnie składamy bębny, bas, gitarę i wokal i mamy gotowy kawałek. Myślę, że gdyby Oyvind wymyślił jakiś wolny i smętny klawiszowy motyw, w życiu bym go nie wykorzystał (śmiech)!
Co sądzisz o tych „trve” metalowych zespołach, które boją się w jakikolwiek sposób nawiązać do nowoczesnych rozwiązań? Jak wyglądałaby Wasza muzyka bez tych wszystkich „dekoracyjnych” elementów?
Duch raw black metalu umarł już 20 lat temu. Nagrywali wtedy albumy w bardziej „autentycznych” środowisku- teraz to niemal niemożliwe, bo kapela zacznie brzmieć tandetnie. Nie uważam więc, że odrzucenie pewnych bardziej nowoczesnych technologii nie jest już „prawdziwe”. Zdecydowanie Legacy of Emptiness potrafiłoby tworzyć muzykę bez klawiszowych udziwnień, ale stracilibyśmy wtedy swój znak rozpoznawczy, który przez długi czas był dla nas tak ważny.
W Waszej muzyce stworzyliście  bardzo czyste i niemalże idealne techniczne brzmienie. Jak ważna jest dla Was „techniczna” gra? Czy któryś z Was ma wyższe wykształcenie muzyczne?
Hmm…Nie spotkałem się jeszcze z opinią, że gramy „technicznie” pod względem umiejętności, natomiast zgodzę się w sprawie brzmienia/produkcji. Chcieliśmy brzmieć czysto i epicko, tak czuliśmy się najlepiej w naszych utworach. Kiedy tworzyliśmy i nagrywaliśmy kawałki na ośmiośladzie w latach 1998-2002, efekt nie był najlepszy. Później Kjell-Ivar i Oyvind odeszli z zespołu, a ja kontynuowałem z innymi muzykami, ale nawet wtedy z Kjell-Ivarem mieliśmy plany ponownej współpracy. Tak też stało się w 2010. Zmieniliśmy nazwę na Legacy of Emptiness- bardzo znamienna… Każdy z nas jest stuprocentowym samoukiem, jeśli chodzi o grę, aranżację i nagrywanie. I żaden z nas, może poza klawiszowcem, nie ma żadnego wykształcenia muzycznego. Ale może to brzmienie naszych kawałków sprawia, że brzmimy jak muzycy z prawdziwego zdarzenia.
„Whispering Voices” to najbardziej chwytliwy kawałek na Waszym debiucie. Jak powstawał?
Tak, na pewno jest inny od reszty… Napisaliśmy go w 2000 albo 2001 roku. Nie pamiętam jakichś głębszych szczegółów, ale chyba wymyślił go nasz klawiszowiec i dalej wszystko gładko poszło.
Czy był to w pewnym sensie Twój faworyt- traktujesz go inaczej niż resztę?
Kiedy ten utwór znalazł się na naszym demie „Emptiness” z 2002, pamiętam, że był  zdecydowanie naszym ulubionym. Jak powiedziałaś- był bardzo chwytliwy i miał spore szanse stać się naszym „hitem”, gdy porównywało się go z innymi. Kiedy skończyliśmy nagrywać album, zmieniliśmy zdanie i jest teraz chyba naszym „najmniej ulubionym”(śmiech). Ale nie mam problemu ze zrozumieniem ludzi, którym się podoba, a inne utwory nie. Nam dokładnie odwrotnie…
„Whispering Voices” brzmi też trochę…optymistycznie. Koresponduje to jakoś z tekstem?
Zdecydowanie nie ma NIC wspólnego z tekstem. Przeważnie są pisane przez Kjell-Ivara  i bez wątpienia są bardzo mroczne- na pewno żadnych historii miłosnych! Muzyka faktycznie brzmi bardzo wesoło, nawet gdy nie odgrywa najważniejszej roli…
Dodatkowe wokale na „Onwards!” brzmią jak te w viking metalowych utworach Bathory. Dlaczego wybraliście Roya, by tam zaśpiewał?
Zawsze najpierw kończymy bazę muzyczną, zanim zabierzemy się za tekst. Wtedy też orientujemy się, czego potrzebuje dany kawałek- czasem growl, a czasem czysty wokal. Niekiedy też, jak w przypadku „Onwards!”, czegoś bardziej dramatycznego i teatralnego- było to dla nas oczywiste, że Roy Turple doskonale sprawdzi się w tej roli. Znam go od jakiegoś czasu, nagrałem gitary na album jego kapeli The Beckoning, więc czuliśmy się w pewien sposób „zobowiązani”- dlatego też dosyć szybko uległ naszym namowom, nawet jako chrześcijanin. Nasze teksty nie są satanistyczne czy antychrześcijańskie, nawet jeśli mają jakieś mroczne przesłanie. I, muszę powiedzieć, że Roy odwalił kawał dobrej roboty! Tak samo jak na „Cross The Sea”, opowiadającym o opuszczeniu świata żywych i wkroczenia w zaświaty.
Skąd pomysł na wolniejsze partie w tym kawałku? Zmienia to coś w odbiorze całości?
Jak w większości naszych przypadków, było to czymś naturalnym. „Onward!” było jedynym utworem nagranym w 2010 roku, pierwszy pomysł dotyczył ponownego nagrania starych kawałków dla zabawy. Jednak kiedy zbliżaliśmy się już do długości przeciętnego długograja, okazało się, że było ich jednak trochę za mało i zapytaliśmy Oyvinda czy nie miałby jakichś nowych pomysłów. On wymyślił ten kawałek i outro. I album. Zawsze lubiliśmy wprowadzać niespodziewane zwroty w naszych utworach, podobnie zrobiliśmy w przypadku „Valley Of Unrest”, nie był to więc zamierzony zabieg, po prostu, tak wyszło…
Obaj muzycy spośród „gości” na Waszym albumie udzielili się na „Onward!”- dlaczego?
Jak już wyjaśniałem, Roy, a raczej jego wokale, był nam w tym utworze potrzebny, ja nie byłem w stanie zaśpiewać w ten sposób. Z Danem było trochę inaczej- wiedziałem, że w tym momencie potrzebna była gitara prowadząca, ale nie mogłem wymyślić nic, co byłoby wystarczająco dobre. Spytałem go więc „Nie mógłbyś nagrać gitary w tym i tamtym momencie?”. Stwierdził, że może spróbować i efekt okazał być naprawdę niesamowity.
Dlaczego właściwie zaczęliście współpracować z Danem Swano (słuchaliście może Edge Of Sanity?). Jak układała się ta współpraca- możliwe jest, że wspólnie nagracie także kolejny album?
Faktycznie, Edge Of Sanity jest dla mnie dosyć ważnym zespołem- jestem fanem, odkąd w 1994 odkryłem „Purgatory Afterglow”, muzyka Dana zawsze miała także duży wpływ na moją. Wypalił się pod koniec lat ’90 i zamknął swoje studio Unisound, w którym nagrywał praktycznie tylko swoje  utwory. Ale kiedy kilka lat temu ponownie zaczął zajmować się muzyką, zapytaliśmy go, czy nie mógłby nam pomóc w miksowaniu nowego albumu. Stwierdziliśmy, co nam szkodzi, to tylko jeden mail, warto spróbować! W przeciwieństwie do innych producentów, z którymi współpracowałem, od razu wiedział, czego chcemy, była to więc jakby miłość „od pierwszego miksu”…Nietrudno więc się domyślić, że pomoże nam też z następną płytą
„Departure” pełni na Waszej płycie funkcję outro, ale nie ma tam intro… Dlaczego zdecydowaliście się nagrać ten utwór?
Po prostu doskonale pasował, to jakby „pożegnanie” albo napisy pod koniec filmu. Mieliśmy przygotowane intro, ale pod koniec nagrywania uznaliśmy, że nie będzie dobrze współgrać z resztą. Dobrze brzmiał tylko klawiszowy wstęp przed „Possessed” ujawniającym nasza prawdziwą naturę. Nie wiem jednak, jak będzie to wyglądało na następnej płycie.
Konstrukcja Waszych utworów bardzo często opiera się na typowym „zwrotka-refren”. Ciągnęło Was kiedyś do wielkiego świata show-biznesu?
Jak już mówiłem, proces powstawania utworów jest bardziej rozbudowany i niezobowiązujący… Zawsze zaczyna się od jakiegoś pomysłu Oyvinda. Czasami przychodzi to z łatwością, kiedy indziej musimy nieźle się namęczyć, żeby uzyskać pożądany efekt, jednak najlepsze utwory to te, które „piszą się same”. Jeśli za bardzo będziemy starali się osiągnąć jakiś efekt, skończymy bardzo daleko od miejsca, w którym zaczęliśmy. Nigdy na siłę nie próbujemy stworzyć mainstreamowego hitu- jeśli ludzie odnoszą takie wrażenia, nie mamy nic przeciwko, ale to nigdy nie jest coś zamierzonego. Tworzymy dla własnej satysfakcji, nigdy nie staraliśmy się osiągnąć jakiejś większej popularności. Jeśli Tobie i innym podoba się to, co robimy, jestem szczęśliwy.
Jakie zespoły najbardziej wpłynęły na brzmienie Waszego albumu?
Cholera, trudne pytanie… Przez lata odkryłem mnóstwo fantastycznych zespołów, które zmotywowały mnie do tworzenia muzyki. Z drugiej jednak strony nie mógłbym tworzyć wszystkich gatunków, mam pewne techniczne ograniczenia, a poza tym zespół miksujący wszystkie style brzmiałby nieco schizofrenicznie… Sprawdziło się to w przypadku Sigh, ale nie zadziałałoby w moim zespole. Wiem, że standardowa odpowiedź na Twoje pytanie brzmiałaby „Nic nas nie inspiruje, jesteśmy zupełnie oryginalni”, ale to byłoby kłamstwo- nawet Black Sabbath inspirowało się innymi wykonawcami. A te zespoły, które zrobiły na mnie takie wrażenie, zmieniają się razem ze mną. Wspomniałem już o kapelach, dzięki którym rozpoczęliśmy naszą przygodę z muzyką, do tego dołączyły jeszcze te, które wywarły podobny wpływ na Oyvinda- Dimmu Borgir, Covenant, Cradle Of Filth… Potem Kjell-Ivar i Oyvind opuścili Ancestral Legacy,a ja grałem dalej z innymi muzykami, ale nie klawiszowcami- brzmienie było więc inne. Wtedy słuchałem szczególnie dużo Opeth, Amorphis, Rapture, Novembre, więc to granie mogło mieć swoje odzwierciedlenie w muzyce AL. W LoE nie jesteśmy szczególnie skupieni na tym, jak chcielibyśmy brzmieć, nie przejmujemy się wpasowaniem w jakikolwiek gatunek muzyczny. Odkąd słuchamy wszystkiego- przez pop po nekro black, nasza muzyka mogłaby być czymkolwiek. Dosłownie.
W Waszych tekstach nie zrezygnowaliście jednak z tego black metalowego pierwiastka – odosobnienie, mrok- wiesz, o czym mówię… Jak je tworzycie (jakieś sterylne warunki?) ? Pytam, bo gdzies spotkałam się z informacją, że jeden z polskich muzyków pisze teksty tylko w toalecie (Kupicha doczekał się swoich 5 minut w metalowym światku-A.S.), haha…
Teksty w muzyce metalowej są oparte częściej na jakichś zapadających w pamięć wydarzeniach- czymś więcej niż tylko zwykłej radości czy gniewie. Dlatego też większość naszych tekstów oparta jest na osobistych doświadczeniach dopasowanych do muzyki. Nie traktujemy Legacy of Emptiness jako „pudełka” na nasze wyznania, ale z drugiej strony nie możemy pisać o byle czym. Wiele pomysłów nasuwa się w nocy, tuż przed snem- dlatego warto mieć przy sobie kartkę i długopis!
Twoje wokale są często bardzo niskie i typowe dla muzyki death metalowej… Jak Wam idzie łączenie tego z blackiem i tą całą symfoniczną otoczką (WCALE się nie powtarzam)?
Wszystko, co wydaje się nam naturalne, trafia do naszej muzyki. Tak jak wstęp do „Cross the Sea” byłby zupełnie inny, gdybym śpiewał jak Dani Filth… Na naszym pierwszym demie z 2002 Kjell-Ivar zajął się wokalami, ale długo nie śpiewał, więc wyszedł lekko z wrpawy. Dlatego zająłem się tym ja.
Urzekły mnie zdjęcia w Waszym booklecie…Dlaczego mroczne krajobrazy wypiarły powoli obrazki z gnijącymi ciałami?
Pomyślałem- dlaczego nie? LoE daleko tematycznie do takich zespołów jak Cannibal Corpse (nieśmiertelny przykład-AS). Łatwiej jest wyczuć w naszej muzyce więź z naturą i pewien mistycyzm. Razem z resztą zespołu zrobiliśmy kilka dobrych zdjęć, zebraliśmy te najlepsze i umieściliśmy je w booklecie. Z każdego utworu wybraliśmy jeden wers i dopasowaliśmy go do zdjęcia- nie za dużo, żeby nie wyglądało to przytłaczająco, ale by jednocześnie podkreślić znaczenie samego obrazu.
Czy muzyka LoE jest ściśle związana z jakąś ideologią? 
Legacy of Emptiness nigdy nie było związane z żadnym ugrupowaniem politycznym czy ideologią. Od początku chodziło nam o wspólne spędzanie czasu i tworzenie muzyki, która nam się podoba. Teksty były tworzone tak, by korespondowały z muzyką, nie chodziło nam o przekazywanie ludziom, co jest dobre, a co złe, w co mają wierzyć, a w co nie. Zespoły, które mocno sympatyzują z którąś ze stron też muszą bardzo uważać, żeby nie skończyć jak żałosne muzyczne karykatury, które ograniczają się do przekazu „Satan Rules”…
Muzyka LoE jest połączeniem wielu gatunków. A czy jest jakiś typ muzyki, którego po prostu nie możesz słuchać?
Tak, każdy podgatunek kończący się na „core”. I większość grup reprezentujących tak zwany „New Wave of American Heavy Metal”- to jest dla mnie po prostu bardzo męczące i niemalże asłuchalne. Ale wiadomo, zawsze zdarzają się wyjątki- jest kilka kapel z tych nurtów, których naprawdę miło się słucha. Z drugiej strony na listach „przebojów” Billboardu znajdzie się dosłownie para ciekawych piosenek- reszta to zupełna porażka.
Macie jakieś plany nagraniowe- nowy album?
Tak, pracujemy nad nowymi utworami (na chwilę obecną prawie skończone, jeśli wierzyć facebookowym raportom- A.S.)- teksty są prawie gotowe, troszkę więcej pozostało do zrobienia, jeśli chodzi o muzykę. Z kolei nie rozważaliśmy jeszcze nagrania np. concept albumu, ale osobiście bardzo lubię takie płyty, jeśli są dobrze wykończone. King Diamond zawsze ma świetne pomysły, a najlepsza płyta wszechczasów „The Crimson Idol” W.A.S.P. to w końcu też concept album!
Jak często gracie koncerty i jak właściwie czujecie się na scenie?
Niestety, LoE nie jest jeszcze gotowe na występy na żywo- wiele zależy od dyspozycji członków zespół, poza tym musielibyśmy znaleźć kilku muzyków (co najmniej dwóch- perkusistę i dodatkowego gitarzystę, albo bardzo często korzystać z playbacku, co nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Jeśli chodzi o granie koncertów, dołączymy chyba do klubu Bathory i Summoning…
Myślę, że to wszystko- wielkie dzięki za rozmowę…
Ta ja dziękuję za bardzo ciekawe pytania, mam na dzieję, że czytelnicy przeczytają tę rozmowę i sporo się z niej dowiedzą. Oczekujcie więc kolejnego albumu Legacy Of Emptiness, podobnie jak wydawnictwa Ancestral Legacy. Poza tym, miałem szczęście zaśpiewać w paru utworach na nowej płycie Dana Swano i jego projektu Witherscape- świetny album, musicie go posłuchać!



Komentarze

Popularne posty