/PRZEGLĄD PRASY/: „POLITYKA” I UNBLACK METAL


tytuł alternatywny: dlaczego black metal nie gryzie?


W świątecznym numerze „Polityki” ukazał się artykuł Ryszarda Wolffa zatytułowany „Odwrócić odwrócony krzyż”, poświęcony chrześcijańskiej odmianie black metalu (unblack metal). Ze względu na samą, dość intrygującą, zawartość tekstu, jak i, niestety, pojawiające się w nim uproszczenia i powielane stereotypy dotyczącej tej sceny, zdecydowałam się na sprostowanie tych kwestii.
Aby przedstawić czytelnikom to dość nietypowe na pierwszy rzut oko zjawisko muzyczne, autor tekstu zdecydował się na wyjątkowo niefortunny krok – ucieczkę w klisze. Takie tworzenie artykułów pod zadaną na samym początku tezę (w tym przypadku: black metal-zły, unblack-dobry) przeważnie kończy się fiaskiem, tutaj jednak przyczyniło się do ucieczki w meandry historii, o których autor nie do końca ma pojęcie. Zamiast stworzyć więc obiektywny opis założeń i historii odbioru unblack metalu, przytoczyć wypowiedzi w i e l u muzyków i przeciwników gatunku, Wolff skupia się bardziej na zrażeniu odbiorcy do samego black metalu, a nie na zachęceniu go do zapoznania się z chrześcijańskim Elgibbor (hebr. Bóg Zbawca).

Już z pierwszego fragmentu tekstu dowiadujemy się więc, że black metal to gatunek, w którym „czci się Lucyfera, drze się Biblię i marzy o czarnych mszach”. A to wszystko okraszone wypowiedzią Fire’a z Elgibbor, że „nie każdy, kto tak [jak typowy black metalowiec – przyp. AS] wygląda, musi czcić Szatana”. Serdecznie dziękuję za tę informację, nie zauważyłabym.  Z tym fragmentem znowu wracamy do podobieństwa artykułu Wolffa do poradników dla rodziców dorastających pociech. Cytując Ludwika Alifio, doradcę królowej Bony, właściwie tak, ale raczej nie. W pierwszej kolejności nie można zapominać, jak długą drogę przeszła muzyka black metalowa od swoich dość gwałtownych narodzin w latach 90. minionego stulecia do swojej bardziej statecznej formy. Jest to ewolucja totalna, podobnie jak totalny sprzeciw charakteryzował black metal w pierwszych latach jego działalności. Choć z dzisiejszej perspektywy rzucania kamieniami w okna fast foodowej sieciówki wydaje się dość dziecinnym sposobem na jego wyrażenie, w ten zdesperowany sposób próbowali zwrócić na siebie uwagę założyciele norweskiego podziemia. Nawet na samym początku w odwołujących się do satanizmu tekstach utworów nie chodziło o satanizm sam w sobie, a raczej o jego znaczenie jako przeciwieństwa i odwrotności chrześcijaństwa, któremu, mniej lub bardziej długofalowo sprzeciwiali się twórcy. Ponieważ jednak zła nie można jednoznacznie i ostatecznie definiować jako braku dobra, satanizmu nie można tez rozumieć jako nieobecności wiary chrześcijańskiej. Co więcej, wielu muzyków brało kościelny ślub i wcale nie składa ofiar z dziewic przy pełni księżyca. Zdaniem wielu legend sceny, black metal nie tylko nie pełnił roli pedofila kuszącego dzieci cukierkami, ale był dla wielu nastolatków uważających się za outsiderów pierwszą autentyczną wspólnotą. Nawet ci, którzy w latach 90. (a i tak było ich niewielu), dumnie przyznawali, że są satanistami (widać to w norweskim filmie „Det svarte alvor” z 1994), byli nimi na laveyowską, wystylizowaną i teatralną modłę. Nie chodziło o krew i orgie, a o czerń i subtelne okultystyczne symbole. I nie, wbrew temu, co pisze Ryszard Wolff, odwrócony krzyż nie był „najbardziej czytelnym, bluźnierczym” symbolem satanistycznym. Choć powiedzmy inaczej. Czytelnym owszem, choć nie bluźnierczym. W ogóle zamiast „bluźnierstwo” powiedziałabym „kontrowersja”. W całym black metalu nie chodziło o stworzenie realnego zamętu w religii per se, a raczej o bezpośrednie rażenia w społeczne i obyczajowe tabu. Absurdalny nieco jest też osąd, że muzycy black metalowi dokonywali zbrodni, by zyskać popularność i sprzedać więcej płyt – ponownie chodziło bowiem o to, by pójść o krok dalej niż reszta społeczeństwa, niezależnie z jak ekstremalnymi metodami miałoby się to wiązać. Od black metalu nie „czuć zła”, czuje się natomiast chęć przekraczania wszystkiego, co społecznie akceptowalne, estetyczne czy po prostu smaczne i eleganckie.
Z tego też powodu unblack metal staje się swoistym sprzeciwem wobec sprzeciwu, równie naturalnym, co pierwotny bunt muzyków black metalowych - znamienne jest to, że „Hellig unsvart” chrześcijańskiego zespołu Horde ukazało się w 1994, w tym samym roku, co m.in. legendarne „De
Mysteriis Dom Sathanas” i „Transilvanian Hunger”. W artykule Wolffa ani razu nie padają jednak nazwy tak istotnych zespołów jak Mayhem, Burzum, Bathory czy Darkthrone, co wydawałoby się niezbędne dla stworzenia prawidłowego kontekstu całego tekstu (autor zresztą nie podejmuje się nawet wysiłku podania tłumaczenia nazwy zespołu Elgibbor). Ogólnie pojęcie autora na temat sceny black metalowej wydaje się dość mgliste – Wolff bazuje w 100% na wypowiedziach Fire’a z Elgibbor (oraz innych komentatorów, w tym frontmana Malchusa), nie wkładając wysiłku w znalezienie jakichkolwiek informacji z innych źródeł. Z unblack metalem jest jak z reformacją – żeby w pełni zrozumieć to zjawisko, trzeba najpierw przyjrzeć się temu, czemu unblack miał się przeciwstawiać…
W tekście „Polityki” nie wydaje się to jednak konieczne. I w ten sposób właśnie autor nazywa corpse paint „demonicznym makijażem a la Alice Cooper” (określenie go w ten sposób byłoby uzasadnione dwadzieścia kilka lat temu, ale nie w czasach, gdy został on ostatecznie nazwany i zdefiniowany), dziwi się też, że członkowie Horde album nagrali pod pseudonimami (za powód Wolff podaje obawę przez pogróżkami). Tymczasem - niespodzianka. Black metal jest nierozerwalnie związany z pseudonimami scenicznymi, nierzadko będącymi osobnymi kreacjami alter ego. Są nawet wykonawcy, tak jak znany z Darkthrone Ted Skjellum mają ich kilka (Nocturno Culto, Kveldulv). Choć niektórzy muzycy traktują pseudonimy jako oczywistą oczywistość, inni starają się przypisywać tym pseudonimom większe znaczenie, korespondujące niemal z nietzscheańską teorią maski. Kjetil-Vidar Haraldstad, perkusista norweskiej grupy opowiadał:
Kiedy zacząłem grać w Satyriconie, wybrałem pseudonim Frost. Chciałem, żeby było to imię, z którym mógłbym się utożsamiać jako artysta black metalowy. Szukałem czegoś, co byłoby idealnym odbiciem tej ciemnej strony mojej osobowości, alter ego korespondującym z chłodem i mrokiem muzyki black metalowej.
Perkusista niemieckiego Nachtblut, Skoll, tymczasem w wywiadzie powiedział też, że:
Ekstremalna muzyka nie może być tworzona pod nazwiskami Mueller, Schmid czy Maier. Z nami było tak samo, słuchaliśmy black metalu i dlatego posiadanie pseudonimów wydało się nam naturalne. Na początku nie miały nawet za dużo sensu, ten przyszedł później.
Tak samo jak koncerty black metalowe, tak i sama teatralna na swój sposób muzyka staje się rodzajem artystycznego perforemance’u (dlatego też wokalista Gorgoroth Gaahl wyrażał swoje zdziwienie zamieszaniem wokół koncertu zespołu w Krakowie w 2004). Umówimy się, obecnie mało kto zwraca się w stronę black metalu „szuka[jąc] odpowiedzi na egzystencjalne pytania w czarnej magii i okultyzmie”, Chodzi bardziej o poczucie przynależności i pewne wrażenia estetyczne i emocjonalne. To, co przekonało mnie do tego gatunku, to właśnie emocje bijące z tych utworów – i nie chodzi tu o nienawiść i chęć mordu, ale i desperację oraz melancholię.
Jeżeli też Ryszard Wolff każdego muzyka/fana muzyki ekstremalnej określa mianem „satanisty”, to artyści wykonujący viking/celtic black metal czy nawet DSBM poczuliby się naprawdę urażeni. Mimo bowiem pozornego pragnienia chaosu, black metal jest wewnętrznie ciasno ustrukturyzowany, dzieli się na dziesiątki nierzadko drastycznie różniących się od siebie podgatunków, których przedstawiciele nie zawsze znajdują ze sobą wspólny język. Podobnie dzieje się z tekstami. Obok takich hitów jak „Chainsaw Gutsfuck” znajdziemy oddające relacje człowieka z przyrodą, zagadnienia historyczne, mitologiczne czy nawet filozoficzne utwory nowszego Burzum czy Satyriconu. I naprawdę, prezentują one często wyższy poziom artystyczny niż cytowany w artykule utwór Elgibbor:
Ja cię znienawidziłem, a Ty mnie przytuliłeś.
Okłamywałem, a Ty wszystko przykryłeś.
Stanąłeś w mojej obronie przed szatanem kłamcą
Rzecz jasna, nie chodzi tu o używanie sobie ze śmiesznych tekstów, ale o wymóg zachowania zdrowego rozsądku i obiektywizmu. To bowiem kolejny moment, w którym ich brak zapędza autora artykułu w kozi róg, tym razem dość skutecznie. Choć historia wewnętrznej przemiany, jaką przeszedł muzyk Elgibbor jest naprawdę poruszająca i godna uwagi, nie powinna być wykorzystywana jako ostrze przeciwko innym. Coś w deseń tej drzazgi i belki, wiecie. Pierwszy raz jestem również skłonna zgodzić się z Romanem Kostrzewskim, krytykującym sztuczność chrześcijańskiego metalu. Muzyk za rdzeń muzyki metalowej uważa bowiem swobodę i wolność, w tym także wolność od wszelkich autorytetów, w tym również religii i kościoła.
Sam Fire, twórca Elgibbor, w „Polityce” przyznający, że „jego muzyki słuchają też sataniści”, nie ukrywa, że to „wiara chrześcijańska jest fundamentem działania zespołu”. W tym pierwszym wypadku jest to parafraza słów muzyka autorstwa Wolffa, nie wiadomo więc, czy chodzi o prawdziwych satanistów (których wśród fanów ciężkich brzmień jest naprawdę niewiele) czy fanów pierwszych albumów Mayhem. Ale spokojnie, to się wyklaruje. Co ciekawe jednak, i to
merytorycznie istotna część artykułu, zdania na temat unblack metalu podzielone są nie tylko na „nawracających” i „satanistów”, ale i wśród samych przedstawicieli kościoła. I to nie tylko dlatego, że treść black metalowych tekstów o tyle traci na znaczeniu, że rzadko ją słychać.

Wiadomo nie od dziś jednak, że tyle opinii, co ludzi, dlatego też na poruszany przez Wolffa temat nie można wydać jednoznacznego sądu. Nie mógł tego też zrobić sam autor, choć usilnie próbował. Mniej więcej na wysokości pytania „jak rozróżnić dobrych blackmetalowców od złych, jak rozróżnić Nergala od Elgibbora (…)”*. Tak jak nie można mylić aktora z postacią, w którą się wciela, nie można wydawać sądów na temat człowieka w oparciu o muzykę, którą gra. Brzmię trochę szablonowo, ale wydaje mi się, że niektórzy nie do końca przyswoili te lekcję.



*uprzedzając pytanie – tak, rozpoznałam ironię, uważam jednak, że jest tu nie na miejscu


Do poczytania/posłuchania:
Oficjalna strona Elgibbor (MySpace, Facebook)
Dokument „Det svarte alvor” (w czterech częściach)
Wywiady z Elgibbor: 1.    2.     3. 


Music Matters na Facebooku: like 
Świeżutki (i nie tylko muzyczny) Instagram: klik




zdjęcia: materiały zespołu, okładka: Peter Beste, Norwegian Black Metal

Komentarze

Popularne posty